Katarzyna Muzyczyszyn
Suche gardło, krople potu na czole, bicie serca i wszechogarniająca pustka w głowie. Każdy, kto miał kiedyś okazję stanąć przed publicznością tego doświadczył. Bez względu na to, czy występujemy na scenie czy robimy prezentację w firmie, wszyscy możemy odczuwać paraliżujący strach przed wystąpieniem publicznym.
Co ciekawe, lęk przed przemówieniami nie dotyczy samego faktu bycia na scenie. Dotyczy czegoś, co niekoniecznie jest wypadkową występowania przed publicznością. Czegoś bardziej uniwersalnego. Czegoś, co zagraża najwrażliwszej części naszego ciała -naszemu ego. Tak naprawdę nie boimy się występować publicznie, lecz obawiamy się tego, że poniesiemy klęskę na oczach wszystkich.
Tymczasem, w kontekście wystąpień publicznych słowo porażka nie istnieje. Jako ktoś, kto wielokrotnie przeżył momenty zawahania występując przed grupą zgromadzonych osób, zgodzę się jednak, że o wiele łatwiej jest nam uwierzyć w taki właśnie katastroficzny scenariusz, niż taki, w którym wszystko układa się po naszej myśli.
Kiedy byłam mała, przy różnych stresujących okazjach mama często powtarzała mi: „Uczucia to nie fakty. Nawet jeśli wydaje ci się, że coś poszło nie tak, to nie znaczy, że tak było ”. Uważam, że mówiąc to, miała sporo racji. Często jest tak, że robiąc coś wydaje nam się, że popełniliśmy mnóstwo błędów, gdy tymczasem osoby stojące obok nawet ich nie zauważyły. Występując przed audytorium, sprawa jest jeszcze prostsza: nikt oprócz nas nie wie jakie miało być nasze wystąpienie. Tylko my znamy scenariusz, zaś pozostali słyszą tylko to, co do nich mówimy.
Idąc dalej tym tropem, jeżeli potraktujemy wystąpienie jako okazję do nauczenia się czegoś lub zebrania nowego doświadczenia, sami przestaniemy postrzegać wszelkie niepowodzenia w kategoriach porażki. Zamiast skupiać się na ocenie, zaczniemy cieszyć się samym faktem występowania i czerpać z niego wiele satysfakcji.
Co jeszcze może nam w tym pomóc? Pamiętajmy o trzech rzeczach:
Publiczność jest po naszej stronie
Przypomnijcie sobie najbardziej przerażającą scenę z filmu, która utkwiła wam w pamięci. Po której stronie byliście: głównego bohatera czy osoby lub okoliczności, które postawiły go w takiej sytuacji? Występując na scenie, każdy z nas przypomina trochę takiego bohatera – musimy się zmierzyć z czymś, nie wiedząc jednocześnie, jak wiele osób nam sprzyja. W większości przypadków publiczność jest przychylna mówcom ze względu na to, że wie, co taki występ oznacza. Ludzie nie przychodzą po to, aby nas oceniać, ale posłuchać tego co mamy do powiedzenia. To nie program telewizyjny, w którym za chwilę ktoś oceni jak nam poszło. Publiczność nie ma nawet w ręku kryteriów według których miałaby to zrobić.
Niektórzy specjaliści od wystąpień publicznych twierdzą, że aby przełamać tremę, trzeba wyobrazić sobie słuchaczy w kompromitującej ich sytuacji, na przykład w samej bieliźnie. Ja tego nie polecam. Skoro ustaliliśmy już, że publiczność nam sprzyja, to po co wyobrażać ją sobie w sytuacji, w której sami nie chcielibyśmy się znaleźć? Potraktujmy publiczność jako grupę najlepszych przyjaciół, którzy bez względu na to, co się wydarzy, akceptują nas bezgranicznie. Wtedy poczujemy się o wiele swobodniej.
Nikt nie czuje satysfakcji z powodu tego, że nam się nie udało
To tak jak na zawodach. Wygrana z przeciwnikiem słabszym od nas to żadna wygrana. Podobnie jak wygrana z lepszym zawodnikiem, którego z przyczyn technicznych spotkało niepowodzenie. Wtedy nie wygrywamy dlatego, że nasz wyczyn zasłużył na nagrodę. Wygrywamy, ponieważ komuś lepszemu od nas się nie powiodło. Satysfakcję sprawia nam dopiero fakt, gdy wygrywamy z godnym przeciwnikiem w uczciwej walce.
Słuchacze myślą w podobnych kategoriach. Chcą żeby nam się powiodło, bo zainwestowali swój czas, a czasem i pieniądze, w to, żeby nas posłuchać. Jeżeli przyszli oglądać nasz występ by się rozerwać, będą wdzięczni, że dzięki nam się dobrze bawili. Jeżeli poszukują partnera biznesowego, docenią, że spotkali osobę, z którą będą mogli nawiązać kontakt. Jeżeli uczestniczą w prowadzonym przez nas zebraniu, odczują ulgę jeśli sprawnie nam pójdzie. Nasze niepowodzenie to dla nich strata czasu, więc nasza porażka nie jest w ich interesie.
Jeżeli coś poszło nie tak, warto się do tego przyznać
W większości przypadków, nasze wystąpienia nie są oceniane skrajnie jako „wybitne” lub „kompletnie do niczego”. Zwykle plasują się gdzieś pomiędzy. Jeżeli jednak spotka nas niepowodzenie, dobrze jest wziąć za nie odpowiedzialność. Zamiast udawać, że nic się nie stało, warto nawiązywać w rozmowie do tego, z czego nie jesteśmy zadowoleni, czy nawet żartować na ten temat. Im bardziej udajemy, że nie przejmujemy się niepowodzeniem, tym dotkliwiej je odczuwamy. Natomiast mówienie o nim w sposób otwarty, świadczy o dojrzałości i niewątpliwie poprawia nasz wizerunek. No i oczywiście może posłużyć jako anegdota, do której można będzie nawiązać w kolejnym przemówieniu, dzięki czemu łatwiej zyskamy przychylność słuchaczy.
Theodore Roosevelt powiedział kiedyś: „Nie krytyk się liczy (…). Chwała należy się temu na arenie”. I miał rację. Wystąpienia publiczne napawają nas obawą. Jednak nie chodzi o to, by się ich bać. Ważne jest, by umieć radzić sobie z tą obawą i wykorzystać ją na swoją korzyść. Jest wiele rzeczy, które można dopracować od strony technicznej, by nasze wystąpienie stało się niezapomniane. Liczy się jednak przede wszystkim nasze nastawienie, bo to od niego zależy czy podejmiemy wyzwanie i czy zakończy się ono sukcesem.
Artykuł pochodzi z magazynu Przedsiębiorcy@eu nr 3/2016, autor: Katarzyna Muzyczyszyn